I tutaj zaczniemy mala kulinarno-rozrywkowa dygresje dotyczaca lotow dluzszych niz 2h i nie przeprowadzanych przez WizzAir czy Ryanair.
Otoz jak wszyscy wiemy 11km nad ziemia jest ciezko wyskoczyc po kanapke, a glodowac przez 11h troche slaby pomysl. Dlatego tez linie lotnicze zapewniaja trzy rzeczy swoim pasazerom: jedzienie, napoje i rozrywke pokladowa.
Zacznijmy od najwazniejszego, czyli
Jedzenie
Oto przykladowy obiad na pokladzie AirFrance:
Moze nie wyglada apetycznie w tych wszystkich opakowaniach, natomiast moge smialo powiedziec, ze jest to jeden z lepszych obiadow jakie jadlam oraz ze wiele restauracji mogloby sie powstydzic swoich wyczynow w porownaniu z obiadem na pokladzie samolotu.
Na powyzszym zdjeciu widzimy (schowane w opakowaniach): mini-salatke zrobiona a la pesto, mus pieczarkowy wraz z lososiem oraz inna alaskanska ryba, swiezo/a nadgryziona buleczke, mus czekoladowy (OMG OMG yummy *_*) oraz deser w postaci camamberta (smierdzial jak jasna cholera) i 'paluszka' ananasa. Oraz piwo Heineken. Szampana niestety tym razem nie dostalismy :<, wiec trzeba bylo sie ratowac zwyklym winem, tudziez piwem.
I to jest tylko obiad. Oprocz tego na pokladzie podawana jest kolacja (przepyszna salatka makaronowa; glupi zoladek musi byc taki maly ;____; i pisze to z tym wiekszym bolem, bo pan siedzacy obok nas chcial mi podarowac mus czekoladowy).
Takze jakkolwiek AF nie jest pomocy w przypadku problemow komunikacyjnych, to zarciem wynagradza wszystkie zlo tego swiata.
W ogole to oprocz dwoch cieplych posilkow na pokladzie jest niemalze nieograniczony dostep do przekasek i napojow. Takze w ktoryms momencie odbywala sie prawdziwa pielgrzymka na tyl samolotu, celem przechwycenia lodow, cukierow, chipsow i wszelkiej masci innych dobrych rzeczy.
Filmy, gry i nie tylko
Ale nie samym jedzeniem i alkoholem zyje czlowiek. Podczas 11h w samolocie mozna umrzec z nudow, dlatego niemal kazdy fotel jest wyposazony w domowe centrum rozrywki, ktore zaczyna funkcjonowac jak tylko skoncza sie manerwy zwiazane ze startowaniem samolotu.
Swoja droga zagadka: do czego sluzy trzymadelko po lewej strony? Bo do tej pory nie mamy pojecia.
Niestety tym razem trafil nam sie starszy samolot z podstawowa wersja. A od nowszej rozni sie odrobine oprogramowaniem oraz brakiem mozliwosci grania/chatowania z inna osoba na pokladzie. Oraz tym, ze jest niemilosiernie wolne. Nawet kozikowy komputer przejawia wieksze checi do wspolpracy i reakcji na wydawane polecenia. W ktoryms momencie oboje zapauzowalismy film i probowalismy ponownie wlaczyc odtwarzanie. Skonczylo sie na ubiciu odtwarzacza i ponowym zaladowaniu filmu od poczatku.
Nie mniej! Przeglad filmow jest naprawde zacny. Udalo mi sie nadrobic francuski film Przeszlosc (i zasnac na nim 3-krotnie; ogolnie film jest nawet nawet, ale potem zaczynaja wpadac w maniere zwrotow akcji o 180° raz na 5 minut, co staje sie dosc meczace i nudne) oraz obejrzec Goracy towar (tez ze 3 razy).
Ale najlepszym motywem jest kamerka z podgladem na zywo obszaru nad jakim przelatuje samolot oraz mapa z aktualna pozycja. O ile nad samym oceanem nie robi to takiego wrazenia, to juz nad Brazylia czy Andami naprawde jest na co popatrzec.
I tu z nasza opowiescia powracamy do watku glownego, czyli
Jak w 15 minut przejsc kontrole graniczna, odprawic sie i przebiec z jednego do drugiego terminalu
Otoz moi drodzy, nie da sie.
Na nasze nieszczescie samolot nie nadrobil opoznienia, a nawet zalapal wieksze (niczym PKP). Co prawda tylko kilka minut, ale z naszej komfortowej 65 minutowej przesiadki zrobilo sie krotkie 15 minut. Nie mniej pelni nadziei, chcielismy jak najszybciej przejsc wszystkie formalnosci, zeby zaczac pertraktacje z LAN Chile, co by nas szybciej wrzucili na poklad nastepnego samolotu, ewentualnie zakwaterowali na noc gdziekolwiek.
Takze samolot nie skonczyl jeszcze wszystkich manewrow, a juz ruszylismy do drzwi, co by biec niczym studenci po darmowe jedzenie. Wiec biegniemy, co chwila krzyczac 'przepraszam' do ludzi, po to by przy koncu rekawa zobaczyc dwoch panow z kartkami krzyczacymi 'Flight to Santiago'. I jedna kartka miala faktycznie wydrukowane wspomiane slowa, za to na drugiej widnialy recznie wypisane nasze imiona i nazwiska. That's what I call a VIP treatment!
Musielismy jeszcze chwile odczekac na 2 innych pasazerow udajacych sie do stolicy Chile, po czym moglismy zaczac biec (serio, biec) jakims bocznym korytarzem do drugiego terminalu. I tak po 50m okazalo sie, ze jednak ktos zakmnal drzwi i musimy sie cofac i szukac innej drogi. Wracamy do punktu wyjscia, gdzie stoi cala kolejka do kontroli paszportowej, przeciskamy sie kolo nich i wbijamy na ruchome schody. Ktore oczywiscie nie dzialaja. Ale co to dla nas, zbiegamy po pierwszej ich czesci na dol, po to tylko, zeby zobaczyc, ze druga czesc dziala. Ino owe schody jada do gory. Takze znowu dokonalismy szybkiego nawrotu, by wrocic na poziom 0, przebiec ponownie kolo pozostalych pasazerow, by zbiec po normalnych schodach i wreszcie zapakowac sie do minibusa, ktory podwiozl nas do konkurencyjnej czesci lotniska.
W koncu wysadzili nas z samochodu i przeprowadzili korytarzami, gdzie spotykamy sie twarza w twarz z ludzmi, ktorzy najwyrazniej maja za chwile wsiadac do samolotu. Miny jakie mieli, kiedy zobaczyli 5 osob wychodzacym im na przeciw byly bezcenne <3 div="">
W tym momencie przejela nas pani z LAN Chile, ktora wziela nasze dokumenty i zaczela wypelniac boarding passy (przypominam, mielismy 15 minut na przesiadke, bieganie i transport tez swoje zajely), wiec pomyslelismy, ze odprawiaja nas na nastepny samolot. Ale przynajmniej oznaczalo to, ze nie bedziemy musieli nocowac w Brazylii, tylko jeszcze tego samego dnia dolecimy do Chile. Pani po chwili jeszcze wspomniala, ze musimy wypelnic papiery, ze jestesmy swiadomi, ze bagaze rejestrowane z nami nie poleca (duh) i dostarcza je nastepnego dnia jak tylko sie da. Chlopaczek, ktory zajmowal sie wypelnianiem tejze biurokracji zdolal chyba przejsc przez polowe papierkologii, kiedy zadzwonili do nich z informacja, ze jednak zdazyli przerzucic bagaze. Takze niczym w filmie, mlody czlowiek westchnal, dramatycznie wzial wydruki, przedarl i poszedl w swoja strona.
I tak stoimy z wydrukowanymi kartami pokladowymi i pytamy sie kobiety do ktorej bramki mamy sie udac. 'Prosze przejsc na koniec kolejki'. Na co my taaaaaaakie oczy. Okazalo sie, ze samolot do Santiago byl opozniony i w sumie wystartowuje z godzine pozniej niz pierwotnie planowane.
Takze zapakowalismy sie na ostatni juz samolot w tym maratonie podrozniczym, dostalismy jesc (i byl to pierwszy raz kiedy widzialam metalowe sztucce na pokladzie samolotu!), obejrzelismy Goracy Towar po raz kolejny tego dnia (swoja droga cenzura tego filmu obsysa XD jak ktos pamieta scene w ktorej Melissa McCarthy szuka 'balls' swojego przelozonego, to tutaj zamienili to na 'brains', co dosc zabawnie rozjezdzalo sie z ruchami ust aktorki XD).
I na tym w sumie moglibysmy zakonczyc nasza opowiesc, bo wyladowalismy w Chile (nadrabiajac spora czesc opoznienia), przeszlismy grzecznie wszystkie kontrole i powitali ziemie lamami plynaca. Ale zanim to zrobimy to pora na
Kacik dygresyjny
Rio robi ogromne wrazenie. Jest to miasto, ktore ciagnie sie i ciagnie, a konca nadal nie widac. Kiedy ladowalismy spytalam sie F., gdzie jest Jezusek na skalach. Wtedy Pan Broda pokazal mi taki maly pypec na horyzoncie, ktorego w zyciu bym nie podejrzewala o bycie slynnym elementem brazylijskiego krajobrazu. A jako iz lotnisko jest nad samym brzegiem oceanu, podczas ladowania i odlotu jest niesamowity widok na zatoke i oswietlone miasto (korek na moscie wygladal cudnie; aczkolwiek wspolczuje tych 3h stania w korkach :p).
W Miescie Tanczacego Pajaka* jest goraco. Serio. Wyobrazcie sobie najgorsze lato jakie u nas moglo byc i makabryczna wilgotnoscia. Tak wyglada wiosna w najwiekszym (albo drugim najwiekszym) miescie Brazylii o godzinie 20:00.
*Poniewaz jak wiekszosc wie, przyjechalismy do Chile akurat teraz, poniewaz mlodsza siostra F. bierze dzisiaj slub, natomiast w ramach podrozy poslubnej leca wlasnie w okolice Rio. Kiedy na mojej twarzy namalowalo sie przerazenie, jesli idzie o lokalizacje, P. spytala sie co sie stalo. F. opodwiedzial, ze chodzi o najbardziej jadowitego pajaka, ktorego mozna spotkac na ulicach Rio. P. spojrzala sie na mnie nie wzruszona, po czym skomentowala, 'a czego nie mozna znalezc na ulicach Rio?'. Touché.
A teraz ide sie robic na bostwo na okolicznosc obiadu i wesela. W nastepnym wpisie: zajmiemy sie czym Valparaiso stoi.
3>