Wednesday 16 October 2013

¡Bienvenido a Chile!

Niestety bedzie bez polskich znaczkow. F. twierdzi, ze moze wrzucic polska klawiature, ale moje lenistwo siega zenitu (czyt. 28°C), wiec... ekhm... nie bedzie.

Takze serdecznie pozdrawiam z pieknego kraju pisco i empanaditami plynacy. Ogolnie rzecz biorac jest tu cieplej niz w ojczyznie. Ale przez *kuffa... piec minut szukania, gdzie jest apostrof* ´tutaj´ mam na mysli Santiago, poniewaz Valparaiso powitalo nas temperatura w okolicach 15°C.

Ale zacznijmy od poczatku, czyli

Przylot i przelot przez ocean i 2 kontynenty

Jak wszyscy doskonale wiemy Polske i Chile dzieli kilkanascie tysiecy kilometrow. Jest to niestety o kilka za duzo co by mozna bylo zrobic to za pomoca jednego przelotu Dreamlinerem, gdyby dzialaly, oraz nasz kraje nie sa jakimis hubami lotniczymi. Co pokrotce oznacza, ze musimy skorzystac z jakze pieknych lotnisk w innych krajach. W naszym przypadku byly to: Berlin, Paryz, Rio De Janerio. 

Na papierze wygladalo to wszystko znosnie. Jedynym minusem bylo 8h czekania w Berlinie (przylot okolo 20, a wylot o 7 rano), ale po znajomosci udalo nam sie zalatwic nocleg w stolicy Niemiec. Trafilismy do niezwykle fajnej polsko-hiszpanskiej pary z malym kiziorkiem. cloudis wysepil od pani domu banana, po czym sprobowal jamon iberico, nie shaftal sie, co wiecej owe niedobre, paskudne i mordercze papu smakowalo. A dodatkowo kiziorek postanowil sie powtulac do nas noca, zamiast do wlascicieli. Takze Berlin zarobil kolejne punkty i coraz cieplej mysle o nim w kategorii emigracyjnej.

Wiec po przespaniu sie 4h i wymizianiu kotka udalismy sie z powrotem na Tegel (swoja droga, metro w Berlinie jest mega depresyjne, prawie jak niebieska linia w Buenos Aires; i smierdzi), gdzie spotkala nas srednio mila niespodzianka.

Gdyz nie wiem czy wiecie, ale w wspolczesnym lotnictwie cywilnym istnieje taka piekna instytucja 'web check-in'. Polega ona na tym, ze odprawiamy sie w domu i co najwyzej podrzucamy bagaz rejestrowany na lotnisku, a jak nie, to dylamy od razu do kontroli bezpieczenstwa. Pomaga to rowniez, nie byc wysiudanym z lotu w przypadku overbookingu. Niestety wszystko pieknie, ale spotkal nas na tej linii frontu jeden maly problem. Moglismy sie odprawic na przeloty AirFrance, natomiast ostatni odcinek (Rio - Santiago), obslugiwany przez LAN Chile, pokazal nam srodkowy paluszek i kazal spadac na drzewo. Brodata Twarz wykonal kilka telefonow do call center, to francuskie naprawde tak brzmi, gdzie powiedziano nam by sprobowac sie odprawic przy stanowisku AF juz na samym lotnisku.

Wiec na Tegel idziemy do kiosku wydrukowac nasze boarding passy. I system wydrukowal. Ale tylko na loty, na ktore udalo nam sie odprawic. Wiec udajemy sie zdac nasz bagaz i przy okazji opowiedziec panu z AF nasza urzekajaca historie. Sympatyczny czlowiek niewiele niestety mogl nam pomoc poza wyslaniem walizek bezposrednio do Chile, co wbrew pozorom jest duzym ulatwieniem, bo jakbysmy mieli je zgarnac w Rio, odprawic sie i nadac znowu, to rownaloby sie to z noclegiem w Miescie Tanczacego Pajaka. Za to ow pracownik lotniska zasugerowal, ze moze w Paryzu jest stoisko LAN lub jakis wiekszy punkt AirFrance, gdzie beda mieli dostep do tamtej czesci systemu. Poltorej godziny zapasu powinno wystarczyc, prawda?

Nie wzielismy pod uwage tylko jednej rzeczy. Ze to jest Francja.

Na CDG sprawa wyglada relatywnie prosto. Z terminalu 2F trzeba przedreptac do 2E. Ostatnim razem naprawde ograniczylo sie to do 15 minutowego spacerku z cyklu 'follow the line', wiec nie spodziewalismy sie problemow i tym razem.

Niestety po wyjsciu z samolotu okazalo sie, ze wraz z nami wyladowal mln innych samolotow i wszyscy musimy przejsc kontrole graniczna. Nawet ci co tylko chca zdazyc na przesiadke. Oczywiscie kolejka byla na kilkaset osob i nasze bezcenne poltorej godzinny na znalezenie stoiska LAN kurczylo sie bezpowrotnie. Koniec koncow ja wyladowalam w kolejce na EU, ale nie odwazylam sie skorzystac z 'automatycznej kontroli granicznej' (?!?!), a F. musial swoje odstac posrod innostrancow.

Tutaj pozwole sobie na malutka dygsresje a propos UX i lotniska w Paryzu. Otoz, drodzy kochani Francuzi, strzalka w gore na slupie sugeruje, ze mam isc dalej. I w zyciu bym nie wpadla, ze strzalka w dol (kolo schodow) sugeruje to samo, a nie zejscie na dol.

Ale wracajac do motywu przewodniego. Przepuscili nas przez kontrole, wiec idziemy w kierunku gate M, czyli do windy. Ale chwila... ostatnim razem nie bylo zadnej windy. I szlam prosto, 'do srodka' terminalu, a nie 'na bok'. Takze zjechalismy pietro nizej, tylko po to, zeby natrafic na kolejna kolejke/tlum ludzi czekajacy nie wiadomo na co i dokad. W miedzyczasie jakis pracownik lotniska krzyczal, ze do bramki G/J tutaj (niestety nie wpadl na to, ze z jego akcentem te dwie literki brzmia identycznie i zamiast krzyczec 'G as Geroge' czy 'J as Jane' wsciekal sie, ze przychodza do niego nie te osoby co wolal), zostawiajac reszte pasazerow na pastwe losu i zastanawiania sie, gdzie w sumie sa.

I tak sobie stoimy 5 minut, moze 10, kiedy wreszcie docieramy do sciany z monitorami, ktora radosnie obwieszcza, ze nasz lot jest opozniony okolo 20 minut. Z poczatku radosc, bo nadal stoimy jak idioci w terminalu 2F i dzieki temu mamy chwile wiecej by znalezc LAN na CDG. Z drugiej strony - niebezpiecznie kurczy nam sie czas na przesiadke w samym Rio. Ale chrzanic to, jak juz sie odprawimy, to na nas moga zaczekac te pare minut.

Takze zapakowali nas do autobusu niczym sardynki i po zrobieniu rundki honorowej, wyrzucili juz we wlasciwym terminalu. Co wiecej, wpadli na ten genialny pomysl, ze jak sie juz przeszlo kontrole bezpieczenstwa, to nie trzeba jej przechodzic po raz drugi. Wiec obedzie sie bez ponownego stania w kolejce. Dlatego tez pobieglismy szukac miejscowki LAN-u.

Ktorej oczywiscie nigdzie nie bylo.

Dlatego poszlismy do stanowiska AirFrance, ponownie opowiedzielismy nasza historie i jakie to problemy niedobry swiat rzuca nam w twarz. Niestety pani pozostala niewzruszona i stwierdzila, ze najzwyczajniej w swiecie nie moze nam pomoc, poniewaz LAN Chile ma inny system i ona nie ma do niego dostepu. A na pytanie co w takim razie mamy zrobic, skoro nie mozemy sie odprawic, a samolot jest opozniony i na pewno nie zdazymy tego zrobic w samym Rio, stwierdzila z rozbrajajaca szczeroscia, ze skoro jestesmy opoznieni, to wszyscy beda o tym wiedziec (co w sumie okazalo sie prorocze), wiec w razie czego LAN przejmie nas pod opieke i nie musimy sie martwic.

Na cale szczescie F. posiadal roaming i wyslal maila do tesciowej ze statusem naszej podrozy...

...i tutaj przerywamy te jakze ciekawa opowiesc, gdyz musimy isc na miasto udzielac sie spolecznie; ale w ramach zadoscuczynienia obiecuje uzupelnic niniejszy wpis o fotki ;)

No comments:

Post a Comment